poniedziałek, 8 lipca 2013

osiem.

Zdjęcia makro, a już tym bardziej te jedzeniowe chyba w życiu mi nie wyjdą takie jakbym tego chciała i mimo, że zastosowałam piętnaście różnych filtrów, obiektywy zamieniałam trzy razy i męczyłam się z lipnym światłem to ciągle będę miała poczucie, że do niczego się nie nadają. W okresie wakacyjnym będę nad tym pracować, więc w najbliższych postach mogę katować nieudolnymi próbami makro.

Pierwszy dzień wakacji, a jak wakacje to truskawki, a jak truskawki to blender i mus truskawkowy i tak dalej i tak dalej. O ile pamiętam to o słońce było wtedy trudno. Skoro wakacje to spanie do późna, jakieś wakacyjne śniadanko, a wszelkie zblenderowane owoce mogę wypijać litrami, i zdjęcia robione na zabawkowym samochodzie brata.

To już trochę późniejszy termin, aczkolwiek nieznacznie, bo pierwszy poniedziałek wakacji, zaraz przez wyjściem na szoping, kiedy teoretycznie powinnam się spieszyć na autobus. Nie mogłam znaleźć żadnego ciekawego kadru, a co przesuwałam aparat to wkradał mi się bielutki namiot sąsiadów, który psuł wszystko skutecznie.  

Dzień wyjątkowy, 3 lipca 2013 roku, godzina wczesnoporanna, bo nie mogłam uleżeć w łóżku z myślą, że już o 18 tłumy ludzi będą przekraczać próg Atlas Areny, by zobaczyć na żywo jeden z najlepszych zespołów heavymetalowych, a ja będę jednym z nich na swoim pierwszym w życiu koncercie wielkiego zespołu. Oczywiście czym byłby dzień, bez sesji z biletem i w nowej koszulce z Number of the Beast.
Z racji tego, że jest już po koncercie, a ja jaram się mniej niż bym chciała postanowiłam napisać relację, może wtedy zdam sobie sprawę gdzie tak naprawdę byłam.
Kilka minut po 18 otworzyły się bramy i zaczęto wpuszczać ludzi, oczywiście wcześniej poszło z dziesięć komunikatów, by zmienić bramę, bo któraśtam jest pusta, ci bardziej aktywni rzucili się biegiem, a reszta w tym ja z tatą i Szerlot staliśmy na swoich miejscach i korzystaliśmy ze zmniejszającej się kolejki. Podczas naszego czekania zajechał zespół, zrobiło się zamieszanie, zobaczyłam wszystkich członków, oprócz oczywiście mojego Dave'a na którego czekałam najbardziej. Weszliśmy zadziwiająco szybko, a mimo ogólnej paniki i plotek, że przy wejściu zabierają WSZYSTKO, włącznie z wodą, aparatami i tym podobne, kazali nam tylko odkręcić korki od butelek i wyrzucić je do worka przy bramkach. Płyta była zapełniona może zaledwie pięćdziesiątką ludzi, więc rozsiadłyśmy się tam gdzie było wolne miejsce. Wtedy całkiem niezłe miejsce, ale zaraz jak na scenę wszedł support - Voodoo Six, ludzie jakby ich opętało zaczęli się przepychać pod same barierki, a my zostałyśmy wyrzucone przez zgraję pogowiczów, gdzieś daleko.

Support przestałam bez większego entuzjazmu, bo w końcu czekałam na inny zespół i mimo, że chłopakom wyszło nieźle to wciąż nie są mejdenami. Liczyłam tylko utwory do końca, a później oczekiwałam zgaszenia świateł i wielkiego wejścia zespołu. Trwało to dłużej niż oczekiwałam, miałyśmy trzy próby przepchnięcia się bliżej barierek, nieudolne oczywiście. Zmieniłyśmy miejsce na sam środek, gdzie stałyśmy obok grupki, która planowała przedostanie się na GC po ludziach. Dziękuję Panu, który przyklejał się do mnie spoconymi plecami, mimo że przed sobą i obok siebie miał całkiem sporo miejsca. Po jakimś czasie wpadłam w lekką panikę, że nie zobaczę niczego, bo wzrostem nie grzeszę, nawet glany mi nie pomagały. Ale dobra, światła zgasły, rozbrzmiały pierwsze nuty i zupełnie niespodziewanie ludzie stojący za nami pchali się stanowczo wypychając nas praktycznie pod same barierki, ścisk był potworny, trudno mi było wyjąć chociaż rękę, ale warto było. Zobaczyłam wszystko, co działo się na scenie przez calutki czas. Plus życie zrobił mi Pan, który obrócił się do mnie podczas jakiegoś cichszego momentu i zapytał: "Teraz już widzisz, maluszku?", a mnie zrobiło się tak bardzo miło. Oczywiście znaleźli się też dziwni ludzie, jak Pan, który wykorzystał sobie moje ramiona jako podłokietnik i klaskał mi na głową, czy ktoś kto wykorzystał moje buty, żeby lepiej widzieć scenę i sobie na nich stał.

Dali czadu, w skrócie. Skakali, krzyczeli i rzucali jakieś polskie zdania, których oczywiście nie usłyszałam. Nawalili z nagłośnieniem i to było pierwsze zdanie mojego taty zaraz jak odnalazłyśmy go po koncercie. Do wyboru, albo słyszysz Bruce'a, albo gitary, co trochę denerwowało, bo czasami nie mogłam dosłyszeć, któy fragment właściwie śpiewa, ewentualnie, co mówi do tłumu.
Każdy Eddie był genialny, a już ten od Siódmego Syna to w ogóle, plus dziewczyna w masce za ogrodzeniem z boku sceny, która okazała się nie być lalką.
Zdarte stopy od glanów mam do dziś, koszulka podpruła mi się już na koncercie, spodnie mam całe, siniak tylko jeden, wrażenia niesamowite, jednak spodziewałam się, że będę bardziej przeżywać koncert po, a tymczasem zdarzało się, że jarałam się bardziej The Analogs, czy Farben Lehre, kiedy grali w moim mieście.
Jednak wspomnienia mam, co opowiadać dzieciom też, więc i tak było cudownie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Każdy komentarz jest dla mnie niezmiernie ważny.
Będzie mi bardzo miło jak zaczniesz obserwować mojego bloga. :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...